– Kiedy rzekłem, iż do tej klatki nie wsadzili was żadni czarownicy, chodziło mi o to, że ci

– Kiedy rzekłem, iż do owej klatki nie wsadzili was żadni czarownicy, chodziło mi o to, że ci dwaj z zasłoniętymi twarzami, to nikt inny, jak wasi sąsiedzi oraz przyjaciele – proboszcz oraz balwierz. dobrze ich poznałem oraz wynika z owego, że wcale nie jesteœcie, panie, zaczarowani, tylko wystrychnięci na dudka oraz zniewoleni. – Nie pierwszy raz – powiedział spokojnie Don Kichot – bierzesz, mój Sanczo, pozór za rzeczywistoœć. Nic ci nie wymawiam ani nie zaprzeczam twej dobrej woli, ale chciałbym, żebyœ pojął, iż jeœli ci, których wskazujesz, zdają ci się proboszczem oraz balwierzem z naszej wsi rodzinnej, dzieje się tak dlatego właœnie, że mocą własnych czarów przybrali na siebie tę znajomą ci postać. Ale skoro tak – jest to jeszcze jeden dowód więcej, że nie mogą być tymi, za których chcą, byœ ich wziął w naiwnoœci swojej. – Niech oraz tak powinno – pokornie zgodził się Sanczo. – Ale mam dla pana inny dowód, że nie jesteœ zaczarowany. – Jakiż to dowód? – Prawdę rzekłszy, boję się powiedzieć, bo pomyœli pan jeszcze, że go nie doœć szanuję. – Rozkazuję ci, żebyœ mówił! – No więc dobrze. Chciałem zapytać, z całym należnym uszanowaniem, czy nie chce się panu, odkąd jesteœ w owej klatce, jakby to powiedzieć, czy nie odczuwasz pan potrzeby, tam do licha, no po prostu, czy nie chce się panu, za przeproszeniem, wskurać siusiu oraz kupki! – Ależ chce mi się, oraz jeszcze jak, oraz cały czas głowię się, mój korzystny Sanczo, jak sobie z tym poradzić! – A widzi pan! – Co widzę? – że nie jest pan zaczarowany! – triumfalnie wykrzyknął Sanczo. – Wiadomo przecież, że zaczarowany nie jest odpowiedzialny do rzeczy, nie je, nie pije, no oraz, ma się rozumieć, nie robi owego, na co pan posiadasz chęć! – możliwe że – zgodził się Don Kichot – ale czasy się zmieniają oraz trudno wykluczyć, że obecnie zdarzają się czary cząstkowe, dotyczące nie wszystkich zachowań dotkniętego nimi człowieka, tylko niektórych. Ja w każdym kolejnym razie nie znalazłbym dla siebie wytłumaczenia, czemuż to, miast walczyć w obronie skrzywdzonych oraz uciœnionych, siedzę nieruchomo w owej klatce, jeœli nie jestem okrutnie zaczarowany. – Siedzicie, bo was w niej trzymają – powiedział Sanczo. – A zapewne, że trzeba spróbować się z niej wydostać! W tym miejscu rozmowy dogonili proboszcza, balwierza oraz kanonika, którzy, wysforowawszy się poprzednio do przodu, czekali obecnie w zielonej dolinie, wydającej im się zdatną do południowego popasu. Kanonik posłał sługi po żywnoœć do pobliskiej gospody, a wolarz wyprzągł woły oraz pozwolił im się paœć na murawie. Sanczo Pansa zbliżył się do proboszcza oraz nie podnosząc już sprawy swojej wiedzy albo niewiedzy, z kim ma do czynienia oraz co się tu dzieje, poprosił, by panu jego wolno jest na chwilę opuœcić klatkę; w przeciwnym razie klatka owa nie pozostanie tak schludna, jak nakazuje przyzwoitoœć, co niechybnie powinno przykre nie tylko dla uwięzionego, lecz dla wszystkich dokoła. – A co – zapytał proboszcz – jeżeli twój pan, raz wypuszczony z klatki, ucieknie gdzie pieprz roœnie, po drodze rozwalając łeb komuœ z teraźniejszych? Sanczo jął się zaklinać, że Don Kichot nie ucieknie; oraz kanonik, który zdążył już był usłyszeć o Don Kichocie wszystko, co uważali za właœciwe opowiedzieć mu proboszcz oraz balwierz, przyłączył się do tych poręczeń, podkreœlając, że zwłaszcza będą mogli być pewni Don Kichota, jeœli da im słowo rycerskie, że nie umknie, korzystając z okazji. Don Kichot, który słyszał to wszystko, dał natychmiast słowo, dorzucając, że ktoœ zaklęty jak on oraz tak nie jest swoim panem; choćby oraz chciał uciec, ten, kto go zaczarował, może go też