odwracał głowy i tylko co jakiœ czas poruszał ramionami, żeby się upewnić, czy nie dostał

odwracał głowy i tylko co jakiœ okres poruszał ramionami, żeby się upewnić, czy nie dostał kulki w plecy od nieoczekiwanych rywali spod znaku osła. Ci jednak dali mu spokój, a nawet Sancza wsadzili na kłapoucha i posłali w œlad za panem. Doczekawszy się potłuczonego i rozgoryczonego giermka, Don Kichot powiedział: – Zgłupiałeœ chyba, Sanczo, z tym rykiem. W czterech ścianach powieszonego nie mówi się o sznurze. Na oœli ryk jedyną odpowiedzią ze strony tych ludzi mogły być kije. – owego bym się spodziewał, gdybym nie był naturalnym osłem – przyznał Sanczo. – Czego bym się jednak nie spodziewał, to tego, iż błędni rycerze uciekają, pozostawiając swych giermków mielonych na mąkę we wrogich żarnach. – Nie uciekałem, lecz rozsądnie się wycofałem – wyjaœnił Don Kichot – a dzięki temu i tobie pozwolono pozbierać koœci. Na to Sanczo nic już nie odpowiedział, tylko westchnął wymownie. Co się bitwy tyczy, to trwała ona aż do wieczora w owej samej postaci, to znaczy ze strzelaniem, od którego nikt nie padał, i z wymachiwaniem ostrą bronią na odpowiednią odległoœć. Gdy promienie słoneczne schowało się za horyzontem, obie triumfujące armie w poczuciu zasłużonego zwycięstwa powróciły do swoich wiosek. 147 Rozdział czterdziesty drugi, w którym zaczarowana łódŸ wypływa na sławną rzekę Ebro Znów minęło parę dni sławnej wyprawy, a do sławnego miasta Saragossy ciągle było daleko, może nawet dalej niż na początku, jako iż nasz sławny rycerz i sławny giermek wcale o kierunek nie dbali, mapy ni kompasu nie wyciągali z troków, jakże zresztą mieli wyciągać, skoro wcale ich tam nie mieli, wędrowali jedynie ciągle przed siebie, natchnieniem i przypadkiem powodowani. Tak dojechali nad brzeg sławnej i pięknej rzeki Ebro, w czym opowiadający owe dzieje też nie widzi niewłaœciwoœci, bo sławna wyprawa nad sławną rzeką, sławny Don Kichot przeglądający się w sławnym nurcie, sławny Sanczo Pansa ze sławnego brzegu zwieszający nogi (sławne nogi, chciałoby się powiedzieć) – wszystko to jest chyba równie na miejscu, jak owe same sławne człowieka w sławnych wrotach sławnego miasta, do którego, dorzucę w tym miejscu, całkowity przenigdy nie mieli dotrzeć. Jakiœ okres jechali brzegiem, rozkoszując się widokiem czystej, obfitej i spokojnie płynącej, może z lekka ociężałej, jak hiszpańska dama pod południowym promieniem, wody. Wtem ujrzeli kołyszącą się tuż przy brzegu i przywiązaną do schylonej ku falom wierzby małą łódŸ bez wioseł. Dokoła – żywej duszy; Don Kichot ze zrozumieniem pokiwał głową i zeskoczył z konia. – Zsiadaj i ty – rozkazał giermkowi – i przywiąż oba wierzchowce do drzewa, a żwawo, słyszysz? – Słyszę – odparł Sanczo – ale nie rozumiem, czemu bym miał tak czynić. – Ta zaczarowana łódŸ czeka na nas najwyraŸniej – wyjaœnił Don Kichot. – Musimy zostawić tu Rosynanta i osła, bo nie zmieszczą się w łodzi, która nas zaprasza. ŁódŸ ta wzywa mię na ratunek, nie wiem czyj, rycerza czy damy, ale z pewnoœcią kogoœ, kogo na życzenie dobrych czarnoksiężników mam wybawić z opresji. – Skoro tak uważacie, wasza pochopnoœć – odrzekł Sanczo – zrobię, co każecie, ale dla czystego sumienia powiem, co sam uważam. To nie jest łódŸ czarodziejska, tylko rybacka. W tych stronach rybacy łowią z łodzi najsmakowitsze pstrągi na œwiecie. Zgłaszając swe zastrzeżenie co do charakteru statku, Sanczo Pansa mimo to posłusznie przywiązywał osła i Rosynanta do drzewa, a gdy Don Kichot dał susa do łodzi, skoczył za nim i na znak swego pana przeciął nożem powróz. Łajba powoli zaczęła się oddalać od brzegu; Rosynant szarpał się na uwięzi; osioł ryczał